poniedziałek, 5 września 2016

Nie taka święta Matka Teresa


Paulina Młynarska wywołała wczoraj do tablicy temat Matki Teresy z Kalkuty, która to została właśnie świętą. W mediach afera, Młynarska wyzywana od najgorszych przez prawdziwych polskich miłosiernych katolików. Cóż, żadna nowość. Ale temat jest naprawdę ciekawy. 

Matka Teresa to nic innego jak twór marketingowy. Kościół na spółkę z mediami stworzyli fantastyczny produkt. PR na najwyższym poziomie. Kobieta bez skazy, bez wad. Chodzące dobro. Definicja altruizmu. Uwielbiana nie tylko przez chrześcijan. Popkulturowa idolka mas niosąca dobro i pomagająca tym, którym nikt nigdy nie podał ręki.
Jak wiadomo – jeśli coś/ktoś przedstawiany jest tak idealnie, musi mieć sporo za uszami. Oczywiście tak jest i w tym przypadku. Podejście Matki Teresy do (cudzego!) cierpienia jest powszechnie znane. Wychodziła z założenia, że cierpienie uszlachetnia człowieka i zbliża go do Jezusa. Właśnie przez tę swoją chorą fascynację, jej podopieczni często nie dostawali leków przeciwbólowych, a igły od strzykawek obmywane były w zimnej wodzie i używane wielokrotnie. Powiedzmy sobie wprost – doszukiwanie się piękna w cierpieniu kwalifikuje się bardziej na chorobę psychiczną, niż na Pokojową Nagrodę Nobla. Jeśli ktoś uważa inaczej, to proszę – niech więcej nie bierze udziału w akcjach charytatywnych, nie wspiera finansowo leczenia chorych dzieci oraz nie leczy własnych. Przecież dzięki bólowi i cierpieniu będą bliżej Jezusa. No a to jest cel, prawda? Uniemożliwianie ludziom ulgi w cierpieniu można z czystym sumieniem nazwać bestialstwem. Tym bardziej, że środki finansowe na to były. Oj, były.

No i tu kolejna (i BARDZO ważna) rzecz – kwestie finansowe, wokół których nie brakuje wątpliwości. Święta idealna wspaniała Matka Teresa bez skrupułów przyjmowała datki od rodziny Duvalierów, czyli dyktatorskiej rodziny z Haiti. Nie widziała w tym żadnego problemu. Geneviève Chénard, autor artykułu „Ciemna Strona Matki Teresy” o niejasnościach finansowych mówi tak:
Ustaliliśmy, że tylko 5% procent wszystkich pieniędzy poszło na opiekę. Cała reszta została przeznaczona na budowę domów dla sióstr misjonarek albo przejęta przez Watykan. Z tego, co mówiły byłe misjonarki i z badań przeprowadzanych przez dziennikarzy wynika, że Matka Teresa dysponowała majątkiem wynoszącym ponad 100 milionów dolarów. Wobec takiego bogactwa, nic nie tłumaczy faktu, że misjonarki nie miały leków przeciwbólowych dla chorych albo jednorazowych strzykawek.”. Jakieś pytania? Ja nie mam chyba żadnych.

Warunki sanitarne w Domach dla Umierających wołały o pomstę do nieba. Wielokrotne używanie tych samych igieł do strzykawek posiadając OGROMNE sumy pieniędzy na kontach jest, delikatnie mówiąc, obrzydliwe i bezczelne. Fundacja nie dzieliła również podopiecznych na nieuleczalnie i uleczalnie chorych. Wszyscy byli „leczeni” razem przez co rosło prawdopodobieństwo zarażenia się chorobą nieuleczalną. Więcej cierpienia, bliżej Chrystusa. Tak jak Pan Jezus powiedział.

W całej historii o tej kobiecie, najbardziej bulwersuje mnie fakt, że sama kiedy zachorowała leczyła się w szpitalu w USA. Trudno o bardziej bezczelne i wyrachowane zachowanie. A może chciała być dalej od Chrystusa żeby w pierwszym rzędzie zmieścili się jej podopieczni?

Jeśli chodzi o nadużycia seksualne w Kościele, Teresa milczała. Nie wiedziała? A może ich nie było? Odpowiadać na te pytania chyba nie trzeba. Wiele do powiedzenia miała za to w kwestii antykoncepcji czy aborcji. Klasyka.
Warto też wspomnieć o cudzie, którego dokonała. Pewna chora kobieta stwierdziła, że została cudownie uleczona kiedy Teresa położyła jej na brzuchu medalion. Lekarze są innego zdania, mówią że kobietę wyleczyły leki. No cóż, nie mamy Pana płaszcza i co Pan nam zrobi? Był cud i koniec kropka. Cudowny cud. Cudny cud. Cud nad cudy. Od zawsze bawiły mnie historie o cudownych uzdrowieniach. Znam nawet osobę niewierzącą, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. I wiecie co? Minęło kilka lat, a ona urodziła zdrowe dziecko i cieszy się życiem. Na mszę nie dawała, medalionu na brzuchu nie miała. O przypadkach osób głęboko wierzących, wydających kolosalne pieniądze na „zamawiane msze”, modlących się przy każdej możliwej okazji i kończących w trumnie wspominać chyba nie muszę, prawda? Niezbadane są przecież wyroki boskie.

Poza cudownymi uzdrowieniami, bawiła mnie (i bawi) kanonizacja sama w sobie. Od zawsze na religii i w kościołach powtarzano nam, że to Bóg decyduje, że Bóg jest wszechmocny, że wyroki boskie mogą nas zadziwić, ale są nieomylne. No krótko mówiąc umierasz, a Bóg (albo Jezus, albo Duch Święty – nie jestem pewna, który z nich jest najważniejszy w tej monoteistycznej religii) Ci mówi czy idziesz do nieba, piekła czy czyśćca. W takim razie jakim prawem my tu na Ziemi możemy decydować o tym czy ktoś jest święty? Skąd mamy pewność, że Jan Paweł II i Matka Teresa nie grają właśnie w karty gdzieś na dnie piekła? Czy takie decydowanie o czyjejś świętości nie jest nieposłuszeństwem wobec Boga? To byłoby nawet logiczne, ale cóż – nie moja sprawa.

Natomiast moją sprawą jest fakt, że Paulina Młynarska została zmieszana z błotem. Prawdziwi polscy miłosierni katolicy rzucali w nią bluzgami i wyzwiskami. Czy to jest to katolickie zachowanie? To miłosierdzie? Dobroć? Miłość? Wyrozumiałość? Zrozumienie? Eliza Michalik przytoczyła dziś cytat Nietzschego, który mówił, że najgorszym wrogiem prawdy są fakty. Strzał w 10. 

To może coś pozytywnego? Ten marketingowy twór na pewno wpłynął pozytywnie na pomoc humanitarną na całym świecie – jako, powiedzmy, inspiracja.  Zwrócono uwagę na problem biedy i ubóstwa, który niestety wciąż istnieje i nie zapowiada się na to, aby coś w tej kwestii się zmieniło. 

A więc taka była ta święta Matka Teresa z Kalkuty, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla.
Jak dobrze być niewierzącą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz