Obecnie temat nr 1, a jednocześnie temat, o którym wciąż mówimy zbyt mało. No więc jeszcze kilka zdań ode mnie.Wiele osób
(głównie mężczyzn) daje kobietom w niechcianej ciąży „prostą” radę – „możesz nosić i oddać do domu dziecka”. To
najbardziej wyrachowana i cyniczna „rada” jaką można sobie wyobrazić. To coś na
zasadzie powiedzenia dziecku narzekającemu na ból głowy „Jak mnie ząb bolał to
wyrwałam”. W czystej teorii tak – można dziecko urodzić i oddać je do domu
dziecka. TEORETYCZNIE. Bo w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Oczywiście
zakładamy, że jest to ciąża niezagrażająca życiu kobiety, w przeciwnym razie
nawet nie ma tematu. A więc kobieta, nazwijmy ją Anna – zaszła w ciążę.
Niechcianą. Nie planowała tego. Nie chce mieć dzieci, a już na pewno nie teraz.
No i z pewnością nie z tym mężczyzną. Uprawiali seks, zabezpieczyli się, ale
zabezpieczenie jak widać nie zdało egzaminu. Anna lubi swoje obecne życie i ma
wiele planów. W tych planach nie ma miejsca na dziecko. Nie będę opisywała
konkretniej jej sytuacji, bo może być ona przeróżna. Liczą się dwie rzeczy –
zaszła w ciążę, a ani ona ani jej partner seksualny nie chcą mieć dzieci.
Partner nie pomagałby jej w wychowaniu. Jego rola skończyła się na
zapłodnieniu. Dlaczego więc Anna ma urodzić? Ja nie widzę logicznych powodów,
logicznej argumentacji. Ania bierze pożyczkę i jedzie do Czech. Nie żałuje. Wie,
że ciężko byłoby jej pokochać to dziecko. Wie, że ojciec dziecka byłby zupełnie
nieobecny. Wie też, że po urodzeniu dziecka sytuacja finansowa byłaby daleka od
dobrej. A Anna jest odpowiedzialna i kieruje się w życiu pewnymi zasadami.
Uważa, że dziecko powinno być chciane i kochane. Wie, że zdecyduje się na
potomstwo w momencie kiedy będzie mogła dziecku zapewnić miłość,
bezpieczeństwo, stabilizację, dach nad głową, jedzenie, ubranka, zabawki, leki,
opiekę medyczną… Teraz nie jest w stanie. Równolegle w tym samym mieście niemal identyczną sytuację przeżywa Sylwia. Ona
natomiast urodziła. I nie żałuje. Kocha swoją córkę. Nie opływają w luksusie,
ale dają radę.
I właśnie o to chodzi – aby mieć wybór. Aby mogły zdecydować – rodzę albo nie rodzę. Natomiast „rodzę i oddaję do domu dziecka” to masochizm. Dobrowolne skazanie się na ostracyzm społeczny. No wyobraź to sobie – 9 miesięcy chodzisz z brzuchem. Do pracy, na uczelnię, na imprezy, do babci na obiad, do rodziców na weekend. Pytania – chłopiec, czy dziewczynka, kim jest ojciec, co z pracą, jakie plany, za co utrzymasz blablablabla. A Ty mówisz „a, nie zajmuję sobie tym głowy – oddaję do domu dziecka”. Badum tss. Po Tobie. Finito.
O egoizmie w tej sytuacji będą mówić głównie mężczyźni. Bo wiedzą, że nigdy w życiu nie spotka ich taka sytuacja. Bo tylko w teorii wiedzą czym jest samotne macierzyństwo. Czym jest niepewność finansowa, bo ojciec dziecka nie zna słów „odpowiedzialność” i „alimenty”. A nawet jeśli zna, to jego „opieka” często kończy się na zrobieniu przelewu raz w miesiącu. A samotna matka o 3 w nocy wstaje do chorego płaczącego dziecka. Na 8 rano ma iść do pracy. Szef ma dość jej spóźnień i nieobecności, grozi zwolnieniem. Problemy się mnożą. Zdrowotne, finansowe, psychiczne. Ile ludzi, tyle sytuacji. Trudno zawrzeć wszystko w jednym poście. Natomiast mam wrażenie, że ludzie nazywający kobiety przerywające ciąże egoistkami nie do końca znają życie. Ja znam sporo matek wychowujących dzieci samotnie. Ba, moja mama przez jakiś czas była taką matką. Powiedzenie, że „nie jest kolorowo” to bardzo delikatne stwierdzenie. A frustracja i bezradność rosną kiedy uświadamiasz sobie, że ojciec dziecka wiedzie sobie gdzieś spokojne życie. Bez problemów. Bez dziecięcej gorączki, kolki, salmonelli, zapalenia płuc i innych chorób. Bez wstawania co chwilę w nocy. Bez liczenia każdej złotówki aby starczyło na wszystkie podstawowe wydatki. Nie koloruję, nie dramatyzuję. Takie są realia. Zwłaszcza w Polsce powiatowej. Świat nie kończy się na Warszawie (a i Warszawa niejedno ma oblicze). Więc kobieta ma zasrane prawo powiedzieć „Stop. Nie godzę się na to. Chcę aborcji. Nie chcę takiego życia ani dla mojego dziecka, ani dla mnie”. Ja nie mówię czy to jest decyzja dobra, czy zła. Bo ja nie mam prawa tego oceniać. Zwłaszcza, że to nie są sytuacje czarno-białe i to nie są proste decyzje. Chodzi nam, kurwa mać, o PRAWO WYBORU. I chodzi nam o to, aby kobieta, która decyduje się na urodzenie dziecka, miała zapewnioną pomoc. Aby alimenty nie były prezentem, za który należy wręcz dziękować. To jest absolutne minimum. Chcemy aby system alimentacyjny był sprawny i wydajny. Chcemy aby nie brakowało miejsc w żłobkach i przedszkolach. Chcemy żeby kobieta mogła zostawić dziecko w żłobku i iść do pracy, w której dostanie godziwą wypłatę, a nie 1200zł na umowie zleceniu i z bezpłatnymi nadgodzinami. Chcemy, cholera jasna, pomocy socjalnej! Gwarantuję Wam – jeżeli te warunki byłyby spełnione, coraz mniej kobiet rozważałoby aborcję.
Bo aborcja, wbrew
temu co mówi wiele z Was, nie dotyczy jedynie (aż brzydzę się to napisać) „puszczalskich
dziewczyn z patologii”. To dotyczy KAŻDEJ kobiety. Aby naświetlić problem (bo
widzę, że wiele osób ma z tym ogromny problem) opiszę w skrócie kilka sytuacji.
Niektóre stworzyłam w mojej głowie, niektóre opieram na faktach zmieniając
imiona czy wiek.
- Kasia, lat 12, klasa 6 szkoły podstawowej. Zgwałcona przez 35letniego sąsiada. Kasia nawet nie zaczęła lekcji biologii, jeszcze nie pisała egzaminu dla szóstoklasistów, ale już jest w ciąży. W ciąży, w którą zaszła w brutalny i obrzydliwy sposób. Jej psychika została zgnieciona i prawdopodobnie już zawsze seks kojarzył jej się będzie z gwałtem. Kasia w swoim pokoju nadal ma lalki Barbie. Już ma rodzić? Wychowywać? Przewijać dziecko na szkolnym korytarzu?
- Aneta, lat 43, pracownica biurowa. Mąż, trójka dzieci, średniej wielkości miasto, mieszkanie w bloku. Biedy nie ma, luksusów również. Urodzenie dziecka wiąże się z bardzo dużymi problemami finansowymi (skutkującymi niemożnością opłacenia studiów dla najstarszej córki) oraz lokalowymi (mieszkanie, delikatnie mówiąc – nie jest za duże). Jeśli chodzi o kwestie zdrowotne – ciąża nie zagraża jej życiu, ale Aneta ma pewne problemy ze zdrowiem, które po urodzeniu dziecka mogą się nasilić. Aneta i jej mąż wolą aby ich dzieci mogły się wykształcić, a kobieta była zdrowa. Podejmują decyzję o jak najszybszym usunięciu ciąży. Wyjmują pieniądze z lokaty, wyjeżdżają na Zachód by dokonać zabiegu.
- Dorota, lat 47, niewielka miejscowość, dorabia w sklepie. Dorota ma czworo dzieci i męża alkoholika. Mąż zgwałcił ją po raz kolejny. Zaszła w ciążę. Już w tym momencie ledwo przędą i brakuje im pieniędzy na podstawowe produkty. Męża rzadko widuje trzeźwego, najstarszy syn idzie w jego ślady. Dorota nie ma na tyle siły aby odejść. Od swojego małżonka jest uzależniona psychicznie i ekonomicznie. Nie widzi wyjścia z sytuacji. Nie stać ją na wyjazd do Czech. Nie może nawet pomarzyć o niezbędnej do tego kwocie pieniędzy. Stara się ciążę usunąć tzw „domowymi sposobami”. Umiera.
- Marta, 16 lat, uczennica. Ojciec molestuje i gwałci ją od 3 lat. Zaszła w ciąże. Boi się o tym komukolwiek powiedzieć. Kiedyś wspomniała mamie, że tata „źle ją dotyka”. Mama powiedziała, żeby przestała wymyślać. Marta nie wie gdzie szukać wsparcia. Wstydzi się. Myśli nawet o samobójstwie.
- Kasia, lat 12, klasa 6 szkoły podstawowej. Zgwałcona przez 35letniego sąsiada. Kasia nawet nie zaczęła lekcji biologii, jeszcze nie pisała egzaminu dla szóstoklasistów, ale już jest w ciąży. W ciąży, w którą zaszła w brutalny i obrzydliwy sposób. Jej psychika została zgnieciona i prawdopodobnie już zawsze seks kojarzył jej się będzie z gwałtem. Kasia w swoim pokoju nadal ma lalki Barbie. Już ma rodzić? Wychowywać? Przewijać dziecko na szkolnym korytarzu?
- Aneta, lat 43, pracownica biurowa. Mąż, trójka dzieci, średniej wielkości miasto, mieszkanie w bloku. Biedy nie ma, luksusów również. Urodzenie dziecka wiąże się z bardzo dużymi problemami finansowymi (skutkującymi niemożnością opłacenia studiów dla najstarszej córki) oraz lokalowymi (mieszkanie, delikatnie mówiąc – nie jest za duże). Jeśli chodzi o kwestie zdrowotne – ciąża nie zagraża jej życiu, ale Aneta ma pewne problemy ze zdrowiem, które po urodzeniu dziecka mogą się nasilić. Aneta i jej mąż wolą aby ich dzieci mogły się wykształcić, a kobieta była zdrowa. Podejmują decyzję o jak najszybszym usunięciu ciąży. Wyjmują pieniądze z lokaty, wyjeżdżają na Zachód by dokonać zabiegu.
- Dorota, lat 47, niewielka miejscowość, dorabia w sklepie. Dorota ma czworo dzieci i męża alkoholika. Mąż zgwałcił ją po raz kolejny. Zaszła w ciążę. Już w tym momencie ledwo przędą i brakuje im pieniędzy na podstawowe produkty. Męża rzadko widuje trzeźwego, najstarszy syn idzie w jego ślady. Dorota nie ma na tyle siły aby odejść. Od swojego małżonka jest uzależniona psychicznie i ekonomicznie. Nie widzi wyjścia z sytuacji. Nie stać ją na wyjazd do Czech. Nie może nawet pomarzyć o niezbędnej do tego kwocie pieniędzy. Stara się ciążę usunąć tzw „domowymi sposobami”. Umiera.
- Marta, 16 lat, uczennica. Ojciec molestuje i gwałci ją od 3 lat. Zaszła w ciąże. Boi się o tym komukolwiek powiedzieć. Kiedyś wspomniała mamie, że tata „źle ją dotyka”. Mama powiedziała, żeby przestała wymyślać. Marta nie wie gdzie szukać wsparcia. Wstydzi się. Myśli nawet o samobójstwie.
Tak naprawdę
można napisać wielotomową książkę o najróżniejszych przypadkach, a to wciąż
będzie za mało. I ja nie piszę o jakichś wyjątkach, o czymś co zdarza się raz
na 10000000000000 przypadków. Bardzo bym chciała aby tak było, ale niestety. Kobieta zazwyczaj z problemem zostaje sama.
To na kobiecie ciąży największa odpowiedzialność i presja społeczna.
Dlatego kobieta powinna mieć po pierwsze wybór, a po drugie wsparcie.
Niezależnie od tego jakiego wyboru dokona.
Jeżeli chcecie, abyśmy rodziły
dzieci, pomóżcie nam w wychowaniu ich!
System alimentacyjny, żłobki, przedszkola, dach nad głową, dostęp do lekarzy,
stabilne zatrudnienie! TO NIE POWINNY BYĆ MARZENIA!
PIEKŁO KOBIET TRWA! To nie jest pusty slogan, to prawda i
fakty, na które czas najwyższy się otworzyć i zobaczyć świat takim jaki jest, a
nie jakim chcemy go widzieć. Społeczeństwo wymaga od nas wiele w zamian nie
dając nic.
Jeśli chodzi
przerwanie ciąży powstałej w wyniku gwałtu czy też zagrażającej życiu matki
i/lub płodu, wydaje mi się, że jakakolwiek
dyskusja jest zbędna. To jest bardziej oczywiste, niż 2+2.
Musimy też
wyjść z mitu, który głosi, że kobieta po dokonaniu aborcji ma depresję i do
końca życia żałuje. Nieprawda. Kłamstwo. Fałsz. Obłuda. Ile ludzi, tyle przypadków.
Pani X płacze i bije się z myślami, a po kilku latach jest szczęśliwa i uważa,
że podjęła dobrą decyzję. Pani Y żałuje, a pani Z jest szczęśliwa i nie ma
absolutnie żadnych wyrzutów sumienia.
Kolejna rzecz,
o której już pisałam na Facebooku. Środowisko tzw „prolajf” (jak mnie ta
obłudna nazwa irytuje!) składa się w dużym stopniu z osób, które z menopauzą
przeszły na „Ty” już wiele lat temu. To nie fair. One miały wybór, czemu
zabierają go nam? Moja babcia skwitowała: "40 lat temu skrobankę za
skrobanką robiły, a teraz świętsze od papieża i umoralniają młode dziewczyny.
Ja takie znam, kiedyś zdrady i ekscesy, dziś pierwsza ławka w kościele".
Kurtyna.
Poza tym
wszystkim, największe kłótnie wywołuje kwestia tego kiedy zarodek staje się
dzieckiem. Są tacy, którzy uważają, że dziecko powstaje już w chwili
zapłodnienia. Inni idą o krok dalej i masturbacje nazywają rzezią niewiniątek
(nie, to nie żart – oni mówią to zupełnie poważnie). Dochodzi jeszcze kwestia
tego czyje życie jest ważniejsze – zarodka czy kobiety. Na to pytanie zna
odpowiedź jedna osoba. KOBIETA. Logicznie rzecz biorąc (uwaga, to będzie
brutalne stwierdzenie i mało osób ma odwagę, aby to powiedzieć) więcej warte
jest życie kobiety. To dorosła kobieta, która ma realną rodzinę, przyjaciół,
nawiązała w życiu różne relacje z innymi, jej śmierć byłaby dla wielu ogromną
traumą. Ma ona wspomnienia, osiągnięcia, cele i plany. Zarodek tego nie ma. A
więc – jeżeli moja mama zaszłaby teraz w niechcianą ciążę, to dla mnie
ważniejsze jest jej życie, niż będącego w niej (wbrew jej woli) zarodka. Wydaje
mi się to oczywiste. Rzecz jasna – nie wszyscy muszą myśleć tak samo. Dlatego
też żądamy prawa wyboru – niech każda kobieta zdecyduje sama zgodnie ze swoim sumieniem.
To już, moi
drodzy, nie jest polityka. To nie jest spór PO-PiS, to nie jest demonstracja
KODu, to nie jest pogrzeb Inki albo kłótnia o kwotę wolną od podatku. My mówimy
o podstawowych prawach człowieka – o prawie
do życia. I nie śmiej się, cwaniaczku, nie mów, że to egzaltacja i problem
wyssany z palca. Bo jeżeli Twoja mama zajdzie teraz w niechcianą ciążę, a
lekarz stwierdzi, że donoszenie tej ciąży jest niemalże równoznaczne ze śmiercią
mamy, to do Czech będziesz jechał szybciej niż Zbysiu Stonoga swoim ferrari.
Więc schowaj do kieszeni ten głupawy cyniczny uśmieszek, bo ten problem dotyka
Cię bardziej, niż możesz sobie to wyobrażać.
Joanna Dziwak
napisała wczoraj „Kiedy słyszę "kompromis aborcyjny" chce mi się
śmiać. To całkiem jak w tym żarcie: małżeństwo kłóci się, gdzie spędzić
wakacje: ja chcę w góry, ty chcesz nad morze, więc pojedziemy do Łodzi.” I myślę,
że to jest idealne podsumowanie. To będzie trochę jak tekst z telenoweli, ale
naprawdę – życie pisze różne scenariusze. I dlatego zasługujemy na to, aby mieć wybór. Upokarza mnie to, że muszę
walczyć o prawa podstawowe. W 2016 roku, w Europie. Przecież to śmieszne.
Trudno w tym
temacie zachować zimną krew, nie dać ponieść się emocjom i nie używać
przekleństw. Bo jak ja się mam, kurwa, zachowywać, kiedy ktoś mi trzyma brudne
łapska w majtkach?!
Nie chcę, aby
seks stał się towarem luksusowym. Uprawiam go z moim partnerem z miłości i dla przyjemności. Nie chcemy
mieć teraz dzieci, zabezpieczamy się, ale mamy świadomość, że żadne zabezpieczenie
nie daje 100% pewności. Aborcja w Polsce już teraz nie wchodzi w grę. Czy mam
mieć zawsze odłożone pieniądze na wyjazd za granicę? A kogo na to stać? Nie
nas. Zastanawiam się nad zakupem tabletki „dzień po” i awaryjnym trzymaniem jej
w domowej apteczce. Bo nie wiem jak długo jeszcze będzie ona dostępna bez
recepty (lub dostępna w ogóle). To nie są żarty. Żarty się skończyły. I dlatego
pokażmy nasze niezadowolenie 1 października pod sejmem. Ani kroku dalej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz